SŁOŃCE KARPAT....TAK O NIM TU MÓWILI :)   
            GALATI. Pierwsze spotkanie z Rumunią, ponieważ właściwie z przejścia wjeżdża się od razu do miasta.
 Wjeżdżamy od strony przemysłowej kierując się na przeprawę promową na drugą stronę Dunaju. Nasz dzisiejszy cel to znalezienie noclegu w delcie Dunaju. W mieście wygląda to wszystko nieźle i jesteśmy zaskoczeni postępem jaki nastapił w tym kraju. Musimy wymienić ukochane dolary i euro na tutejsze leje. Pieniądze są smieszne, zrobione z czegoś...bardzo sztucznego, taki dziwny rodzaj papieru. Są w kilku miejscach prześwitujące i jest ich bardzo dużo. Docieramy do portu i ustawiamy się w kolejce na prom. Tutaj już jednak widać, że to Rumunia, kraj wielu żebrzących i proszących o wsparcie.         Masa dzieciaków plącze się po nabrzeżu i zaczepia, szczególnie agresywnie tych którzy są tu po raz pierwszy. Najważniejsza zasada obowiązująca w takich przypadkach to pod żadnym pozorem nie dawać nikomu!!! Jak dałeś to już przepadłeś, bo momentalnie reszta zbiega się do Ciebie. Jak zawsze wzbudzamy sporą sensację jako jedyni motocykliści, więc większość zapomina o żebraniu i przyglada się naszym motorom. Załadowanie promu poszło w miarę sprawnie i odbijamy. Chwila na odpoczynek po ciężkim dniu.

            Dunaj to jednak wielka rzeka, zwłaszcza już w okolicach ujścia do morza. Trudno na oko określić szerokość w tym miejscu, ale na pewno liczy się to w kilometrach. Towarzyszy nam piekny zachód słońca,a czas płynie nieubłaganie i jest około 20.00. Dobiliśmy i od razu ruszamy bo robi się późno, a my nie mamy pojęcia gdzie będziemy spać. Druga strona rzeki nie jest już taka cywilizowana, widać że tutaj żyje się raczej biednie i główne zajęcia to wypas zwierząt,  rybołustwo, uprawa. Pierwszy kierunek jaki obieramy po zjechaniu z promu to Macin, może tam coś znajdziemy. Po kilku kilometrach jest stacja benzynowa. Pracownicy porozumiewają się łamanym francuskim, więc tym razem nasz obwoźny poliglota Remek pyta o nocleg. Okazuje się, że w tym kierunku nic nie ma i najbliższe spanie powinno być gdzieś w kierunku na wschód. Zawracamy. Przejeżdżając przez kolejne wioski mijamy watachy dzieciaków  stojących przy drodze, w jednej z nich obrzucili nas nawet kamieniami. Jeden trafił Anette w ramie - bolało, jednak nie ryzykowaliśmy zatrzymania bo mieli przewagę liczebną. Zrobiło się dość ciemno więc w kolejnej miejscowości szukamy spanka. Lisek znalazł motelik za przyzwoite pieniądze, więc wyluzowani i pewni noclegu udajemy się na zasłużony posiłek do pobliskiej restauracji. Jedzenie takie sobie i wcale nie tanie. Ponieważ jesteśmy trochę zrypani dniem szybko kończymy i za Liskiem jedziemy na kwatery, które wczesniej zostały klepnięte. Niestety. Spanie nie wypaliło, bo właściciel stwierdził, że cena którą nam zaproponował jest za niska i to samo kosztuje teraz więcej. Ciekawe zwyczaje panują w tym kraju, lepiej nie zarobić nic niż zarobić trochę! Wkurzeni wsiadamy na maszyny i w drogę w poszukiwaniu noclegu. Jazda w nocy po całym dniu nie należy do najciekawszych, ale nie ma wyjścia.
         Wielkie tabuny komarów rozbijają się nam o szybki kasków. Dojeżdżamy do dużego miasta. TULCEA. Niestety, pola namiotowego brak, hotele zajebiście drogie!!! Jedziemy dalej, może coś znajdziemy. Ujechaliśmy kilka kilometrów i stwierdzamy, że jednak dzisiaj śpimy pod chmurką. Nie wsyzscy z tego powodu są szczęśliwi , jednak gdzieś się trzeba zdrzemnąć. Skręcamy w pola i rozbijamy obozowisko pod nasypem kolejowym. Bez namiotów, tylko na materacach, mamy nadzieję że nie będzie padać. Komary tną jak głupie, w końcu to delta Dunaju. Część z nas po takiej nocy w ogóle się nie wyspała, a dodatkowo ubyło chyba kilka litrów krwi. Wstajemy dość wcześnie, bo jest około 6.00 i zbieramy nasze obozowisko. Ale nie tylko my o tej porze jesteśmy na nogach.....
         Z naszego obozowiska widać szosę, którą własnie podąża biała Dacia. Jakoś tak dziwnie,lekkim łukiem zmierza w kierunku rowu. No i wjechali do niego, koło obraca się u góry, nikt nie wychodzi ze środka. Dopiero po jakiś 15 minutach drzwi się otwierają i wychodzi facet. Rozgląda się, zauważa nas i od razu idzie w naszą stronę. Prosi aby pomóc im wyjechać z rowu. Dacia jest tylko trochę porysowana, ale kierowca to dzisiaj powinien siedzieć w domu. Gość jest totalnie zalany, w ogóle nie "kuma bazy". Na tylnym siedzeniu jeszcze jedna pasażerka w stanie wskazującym, ale dużo mniej wskazującym. Wyciągamy samochód. Magda siadła za kierownice i operuje tym sprzętem, a my podnosimy samochód żeby złapał grunt. Udało się, zadowoleni z siebie idziemy do motorów i gdy tam docieramy ze strachem zauważamy że Magda nie wyprostowała kół w samochodzie!!! A nasz niekumający kierowca ponownie wsiada...i pełny wigoru... jedynka i cegła!!!!! na pedał gazu. Reszty można się domyśleć. Ponownie wpada do rowu, jednak chcąc koniecznie z niego wyjechać jedzie na prawym boku jakieś 10 - 15 metrów, aż do chwili w którj dalszą jazdę uniemożliwił malutki mostek. Tym razem stwierdzamy, że już nie będziemy pomagać bo jak wyjedzie to jeszcze kogoś zabije.......

Po kolei                                                                   Wybrane miejsca                                                                                           Strona Główna