Pobudka była dość wcześnie, pyszne śniadanko i
w drogę na
wschód. Pierwsze przejście graniczne wyznaczyliśmy sobie w
Medyce. Dojeżdżamy do Przemyśla, a potem już samo przejście. Od razu
daje się
zauważyć
inny, "wschodni" porządek na przejściu granicznym. Ustawiamy się
grzecznie w kolejce (i my niby jestesmy
motocyklistami???), jednak ogromna ilość "tubylców" na
bardzo różnych środkach transportu (motory, motorowery, skutery - cud
że
to wszystko jeździ)
informuje nas, że "motory" nie stoją w kolejce. Posłuszni ich woli
zaczęliśmy przeciskać się pomiędzy ogromoną masą samochodów
osobowych i autobusów w kierunku szlabanów. Uff.
A tak wygląda ich waluta :
Udało się,
a nie było
to łatwe zadanie, zważywszy na totalny chaos kolejkowy.
Wszyscy stoją
"jak im pasuje". No i oczywiście na
dzień dobry ukraiński pogranicznik zapytał nas, czy kolejka nie
obowiązuje tych na motorach :). Udajemy, że nie rozumiemy. Zaczęły się
żmudne pertraktacje, które skończyły się około godzinnym
postojem i odprawianiem nas na przemian z samochodami. 3 samochody
potem jeden motor. Na granicy można zdecydowanie odczuć kto rządzi.
Wreszcie koniec ... jeszcze tylko wymiana w kantorze na chrywny i
odjeżdżamy ....i zaraz za przejściem kolejna niespodzianka. Zatrzymuje
nas
jakiś jegomość wyglądający jak urzędnik (coś na wzór munduru
milicyjnego) i nakazuje wykupić ubezpieczenie. Tłumaczenia, że my
mamy PiZetJu (PZU) nic nie dają, bo to ubezpieczenie nie jest ważne na
Ukrainie. Próby niezapłacenia i odjechania są kwitowane pogróżkami, że
on
zadzwoni do kolegów milicjantów, którzy stoją kawałek dalej i oni nam
sprawdzą czy mamy, a jak nie mamy to płacimy, i tak dalej i tak
dalej.Pękliśmy i zapłaciliśmy, co było robić??? W zamian otrzymaliśmy
piękną żółtą książeczkę i spokojnie mogliśmy udać się w dalszą drogę.