HISTORIA JEDNEGO DNIA .......
        .... w stronę granicy. Już całkiem niedaleko, około 20 kilomterów. Dojeżdżamy i jak zawsze w ostatnich dniach, dwa przejścia...tzn. dwie odprawy, macedońska bardzo szybka i sprawna oraz albańska. To trzeba przeżyć osobiście, aby kiedyś można było opowiedzieć swoim wnukom, że takie rzeczy się zdarzały w XXI wieku. Na początek uwagę naszą przykłuł pewien jegomość spacerujący po przejściu granicznym w rozpiętym białym fartuchu lekarskim powiewającym na wietrze. Spacerował jakby był tam najważniejszy, a w ręku dzierżył bloczek chyba z rachunkami. Uznaliśmy, że póki co na razie nas nie interesuje.Grzecznie ustwiliśmy się w kolejce i zapowiadało się, że postoimy tutaj ładnych parę godzin. Samochodów było około 10, jednak czas załatwiania każdego z nich był zdecydowanie za długi. Na nasze szczęście po kilku chwilach podszedł do nas mundurowy i kazał przepchać motory bliżej okienka, co w znacznym stopniu miało skrócilić czas na przejściu. Ten gest dobrej woli wynikał chyba z faktu, że byliśmy jedynymi obcokrajowcami na przejściu no i pewnie chcieli przyjżeć się z  bliska motorom. Okazało się, że facet w fartuchu jest jednak ważny. Podszedł do nas i zaczął wypisywać jakieś kwity, że to niby za badania lekarskie, jakś dezynfekcja, itd.!!!!!???? Nie bardzo wiedzieliśmy jakie, ale niestety trza było zapłacić. Wszyscy skupiliśmy się przy okienku, aby wypełnić deklaracje wjazdowe. Pilnowano aby na każdy motor było po jednej wjazdowej i jednej wyjazdowej. W środku i na zewnątrz strażnicy trwała zacięta dyskusja na temat tego czy powinniśmy zapłacić za wizy!!! Nasze kobiety zostały "grzecznie" poproszone przez służby graniczne o oddalenie się w kierunku motorów i nie opuszczanie ich ani na chwilę (a narzekają że w Polsce jest dyskryminacja, niech jadą do Albanii). Po długich debatach, kilku telefonach do zwierzchników w końcu okazało się, że nic nie musimy płacić za wizy i tylko pozostała konieczność wypełnienia tych nieszczęsnych deklaracji wjazdowo-wyjazdowych. Lisek musiał wykupić kolejny raz ubezpieczenie, niestety tutaj nie wystarczyły rozmowy i brak zielonej karty kosztował go 17 euro. Pozostały jeszcze dyskusje z jednym bardzo upierdliwym celnikiem, który koniecznie coś chciał wziąść w łąpę bardzo się przeciągały, mimo że reszta dała już spokój. Gość szukał jakiegokolwiek zaczepienia, ale na szczęście dla nas odpuścił sobie na koniec
    Odpaliliśmy maszyny i szybko opuściliśmy to nieciekawe miejsce, nie czekając aż ktoś jeszcze będzie coś chciał. Wszystko to trwało około 90 minut. Pierwszy widok jaki nas przywitał w tym górzystym kraju to masa bunkrów. Jak grzyby !!!!!!!! Po lewej i po prawej stronie drogi, na wzgórzach, bliżej i dalej. Zaraz za granicą zatrzymaliśmy się aby pozbierać się do kupy i na tradycyjne siku. Przydrożna rudera musiała być świadkiem wielu zdarzeń, bo jej stan oraz to co było na tyłach wskazywało na wielu gości zatrzymujących się w podobnych celach. Zjeżdżamy powolutku. Przy drodze stanowiska młodych albańskich biznesmenów: owoce i napoje polewane wodą ze szlaucha. Trochę dziwny zwyczaj bo przejeżdżając przez resztę Albanii wiele razy widzieliśmy wodę lejącą się na... asfalt, tak zupełnie bez sensu.
    Największe nasze obawy były związane z drogami, jednak początek okazał się zajebisty i obiecujący, droga jak stół, pełne bezpieczeństwo, piękne widoki na czerwone góry, w każdej miejscowości policjant przy drodze. Przemieszczaliśmy się dolinką wzdłuż linii kolejowej i rzeki. Okolica bardzo ładna, przyjemne widoki. I tak było do 40 km od granicy i nagle droga się skończyła, to znaczy była ale trudno to nazwać drogą. Zwykła, bita, kamienista droga po której bardzo ciężko było jechać. Włączenie trzeciego biegu traktowane było jak wygrana 6 w dużego lotka. 1,2,1,2,1,2,1,2.........i tak przez około półtorej godziny. Między czasie mijaliśmy różne miejsca, w tym tunel wydrążony w litej skale. Klepisko zamiast asfaltu, nie wygładzone ściany, tak jakby ktoś przed chwilą skończył dłubać kilofem..... koszmar. Na szczęście kilofy nie zostały porzucone w tym tunelu i swobodnie przejechaliśmy. Momentami prowadzone przez służby drogowe remonty i budowa nowej nawierzchni dawały się we znaki. Żadnego kierownia ruchem, świateł. Wszystko na zasadzie kto mocniejszy ten jedzie. Kilka razy prawie zakopaliśmy się po osie w podsypce pod asfalt. Najważniejsze to w takim przypadku nie zatrzymywać się i broń boże nie skręcać kierownicy. I to niby jest główna droga do stolicy. Droga przez mękę. Upał, dziury, krajobraz komunizmu, zwłaszcza w większych miastach jakie mijaliśmy.
    Miejscowość Elbasani z cementownią w tle zrobiła przytłaczające wrażenie. Ruda, zardzewiała budowla, wyglądająca jakby była nieczynna.Zaczynamy wspinaczkę. Góry w Albani sa niewiarygodnie piękne. Puste, dzikie, monumentalne. I wąska, kręta, bez barierek zresztą, droga. Dla motocyklistów piękna sprawa. Chwilami czuliśmy się jak na szczycie świata. Jechaliśmy tak kilkanaście kilometrów. Na krótki odpoczynek wybraliśmy piękne miejsce, trzeba było zrobić fotki, a potem już zjazd w dół. Tak dojechaliśmy do Tirany. Po drodze cały czas rzucające się w oczy duże kontrasty, ludzie żebrzący, a obok na tirańskich numerach rejestracyjnych przyjeżdżające samochody, jakie rzadko widuje się w Polsce (Porsche Cayenne). To jest możliwe tylko tutaj.

           
         W stolicy totalny chaos komunikacyjny. Samochody jeżdżą jak im się  podoba, przeważająca marka to ....mercedes :). Pytamy o drogę i najbliższy kantor i... tu miłe zaskoczenie. Remek zaczepia jedną osobę i rozmawia z nią płynnie po niemiecku, ja robię to z inną osobą po angielsku. W końcu to stolica!!! Wymieniamy dolary i euro na ichniejszą walutę i szukamy stacji benzynowej. Objazd ogromnego ronda, na którym panuje kodeks Hamurabiego, a policjanci stojący z boku zdają się niezauważać zagrożenia czychającego na każdego potencjalnego wjeżdżającego czy też zjeżdżającego z ronda. Znaleźliśmy stację !!! Zamawiamy kawę i oddajemy się przyjemnym chwilom w klimatyzowanych pomieszczeniach . Najlepsza kawa w trakcie całej wyprawy- wspaniały aromat. Nasze koniki zostały napojone i możemy ruszać dalej. Przed nami jeszcze kawał drogi, a nikt z nas nie ma zamiaru tutaj nocować. Przejeżdżamy przez Tiranę i oczom się nie chce wierzyć, że to stolica kraju w środku Europy!!! Bieda wygląda z każdego kąta. Smród i pełno kurzu.
    Niestety na stacji w Tiranie nie było frytek i część z nas pada z wycieńczenia. Postanawiamy coś zjeść. A co??? Raz kozie śmierć. Zupa z mięsem na stacji benzynowej - nawet zjadliwa i co najważniejsze tanio. Jakoś to przeżyliśmy, znaczy się Magda i ja, reszta nie ryzykowała. Przy okazji tego postoju zauważono kolejną awarię bagażnika, ostatni w kolejce był Lisek. Jego też to dopadło, sprawiedliwość musi być - jak wszyscy to wszyscy. Naprawa poszła sprawnie dzięki podręcznemu zestawowi awaryjnemu: kilka drutów, kombinerki i trochę siły. Jeszcze RESPECT dla Policjantów na motorze i dalej. Nie mamy dzisiaj szczęścia. Poważny "dzwon" na drodze i jest objazd, uprzejmi kierowcy widząc, że jesteśmy nietutejści machają, aby jechać za nimi. Prowadzi nas gość w mercedesie 600!!! Nadkładamy jakieś 20 kilometrów.  Znowu jesteśmy na głównej, ale niestety nie na długo. Kolejny remont drogi! Jedziemy odcinkiem około 50 km, który można śmiało nazwać drogą zbudowaną z łat!!! Tragiczne odczucia. Upał !!! Mijamy miasta i wioski bez perspektyw na przyszłość. Po około 11 godzinach w upale, kurzu, brudzie, pojawiają się kolejne bunkry, chyba niedaleko musi być granica!!! Hurrrrrra!!! Za szlabanem jest Czarnogóra. Bezczelnie każą nam zapłacić opłatę za przejazd (coś zrozumieliśmy, że to za ich wspaniałe drogi), bo inaczej to nas nie wypuszczą :) Nie mamy wyjścia, chcemy aby ten dzień się już skończył. Zapłacone i wjeżdżamy do Czarnogóry...i Lisek znowu nie ma ubezpieczenia :) W końcu to nie EU, wiedzieliśmy gdzie jedziemy!!! Czekamy na osobę z ubezpieczalni zabijając czas jedzeniem konserw, poprawianiem ubiorów, pluciem i łapaniem. Po 15 minutach przyjeżdża człowiek, kasuje Liska na 10 euro i możemy jechać dalej. Wygląda już lepiej, zajeżdża cywilizacją :). Tak zakończylismy przygodę pod tytułem Albania - kraj kontrastów i wysokich gór.

Po kolei                                                                   Wybrane miejsca                                                                                           Strona Główna