Jesteśmy bez grosza, w przeliczeniu na ichniejsza
walutę. Poruszamy sie po bocznych drogach i zaczynamy szukać miejsca do
spania. I tu zaczeły się nasze "humory".
Podzieliliśmy się na
dwa
obozy. Jeden obóz, który po całym dniu w Albani miał ochotę na camping
i
minimalną ilość cywilizacji i drugi obóz, który koniecznie chciał spać
na tak zwanego dzika. O tym co nastąpiło opowiemy trochę później. W
jednym ze
sklepów próbujemy coś kupić za dolary, ale nie udaje się nam. Na
s
zczęście dali nam wody do
picia. Mimo
wieczornej pory jest strasznie
gorąco. Jedziemy w kierunku wybrzeża adriatyckiego. Po drodze zajebiste
widoki, jezioro Skradansko ze skalistym wybrzeżem, piękne, wcinające
się
głęboko w Czarnogórę.
Dojazd do miejscowości Petrovac jest cudowny, piekne serpantyny,
wspinanie się motorem na szczyt przełęczy, aby zobaczyć piękne morze
!!! Bajka, polecamy ten odcinek ze
względów widokowych. Chcemy wymienić trochę kasy, aby
mieć na spanie i dotankować motory bo już nam zaczyna dno widać.
Kluczymy po Perovacu w poszukiwaniu kantoru, wzbudzając przy okazji
ogromne zainteresowanie.
Niestety nic z tego. Okazuje się, że tutaj nie ma kantorów i wszędzie
mozna płacić w euro. Mimo, że do Uni nie prędko sie dostaną :).
Zajeżdżamy w końcu na stację, benzynową na której niestety nie ma
paliwa i będzie za około godzinę. Tutaj się rozdzielamy, my ponieważ
mamy motor o małej konsumcji paliwa jeszcze spokojnie możemy pojeździć,
udajemy sie w kierunku Budvy bo tam według mapy są pola namiotowe.
Reszta czeka na benzynę i zamierza spać "na dzika".
Camping znaleźliśmy w miejscowości o nazwie
Sv.Stefan. Taki bardzo schowany, przyjemny - bo wśród drzew, tani - bo
tylko 12 euro za 2 osoby, motor i namiot, w miarę komfortowy - bo jest
ubikacja i prysznic. Zostawiliśmy paszporty i pojechaliśmy do
miasteczka kupić coś na kolację. Skelpów jest kilka, wybieramy chyba
największy. Na wszystkich półkach ceny w Euro!!! Tanio nie jest, ale
pozwalamy sobie na szaleństwo: pomidory, coca-cola, biały serek.
W
piekarni, która jest przy wyjeździe kupjemy jeszcze przepyszne
świeżutkie bułeczki i ciastka. Piekarnia pracuje mimo, że już jest
około 21.00. Zagaduje nas właściciel, bardzo miły. Oczywiście jak to w
takich przypadkach, pyta skąd jesteśmy - my odpowiadamy, że z Krakowa.
On, że był w Krakowie i bardzo mu się podobało. Rozstajemy się życząc
sobie wszystkiego najlepszego. Po powrocie ja rozbijam namiot, pierwszy
raz od wyjazdu z Krakowa!!! Nasz pierwszy dom już stoi więc możemy iść
się umyć po całym dniu w pyle i kurzu Albani. Prysznic wodą
nagrzewaną cały dzień w
zbiornikach na dachu i
to na ogólnym widoku bo niestety brak tutaj kabin (trochę
ekshibicjonizmu), a
potem drobniutka kolacyjka i idziemy spać.
Ranek obudził nas wspaniałą
pogodą, pieknym słońcem
i zapowiedzią
upału. Trzeba wykorzystać te chwilę więc uderzamy na plażę. Nikogo nie
ma, jesteśmy zupełnie sami.
Kąpiel w
stroju Adama i Ewy jest kosmiczna :), ci co nie mieli okazji z nami się
kapać niech żałują. Woda czysta jak w strumieniu górskim, a dodatkowow
jest ciepła o tak wczesnej porze!!! Szkoda, że nie można tutaj zostać
dłużej. Próbujemy za pomocą SMS-ów umówić się z resztą towarzystwa.
Udało się, o 12.00 w knajpie. Szybkie pakowanie domu i do knajpy, jak
będziemy szybciej to jeszcze wypijemy kawę. Kawa smakuje wspaniale, a
widok z tarasu knajpy można by mieć z własnych okien w Krakowie.
Przyjeżdża reszta grupy. Krótka wymiana zdań gdzie kto spał i włąsnie
będzie dziaiaj "kwas" przez cały dzień. Okazało się, że też spali na
polu namiotowym...i nie raczyli do nas podjechać gdy się na to
zdecydowali.
No cóż , tak bywa. Wsiadamy i jedziemy do
Chorwacji.
Docieramy do miejscowości Budva i tutaj my musimy się
zatankować, reszta zrobiła to wczoraj.
Miejscowość bardzo
ruchliwa i
pełno turystów. Takiego czegoś ja osobiście nie lubię. Benzyna płacona
oczywiście w euro. Jedziemy dalej w kierunku Dubrovnika. Promem
za 1.5 euro przepływamy przez zatokę w miejscowości Lepetani,
zaoszczędzamy
około 50 kilometrów drogi i jesteśmy już w Herce
g-Novi. Wybrzeże
Czarnogóry wygląda już tak jak wybrzeże Francji lub Włoch (chodzi o
zabudawoania i ilość ludzi), no może ceny
trochę niższe. Wspinamy się
lekkim podjazdem do przejscia granicznego z Chorwacją.Trochę duża
kolejka i stać w 35 stopniowym upale nam się nie uśmiecha więc
wykorzystując
przywilej motocyklistów nie stoimy w niej tylko przeciskamy się na
początek. Mały postój obok kranu z zimną wodą, napełniamy podręczne
butelki, wkładamy też głowy pod wodę dla ochłody i jedziemy pod
szlaban. Celnicy mili i przyjaźnie nastawieni przepuścili nas bez
większych problemów, tylko kaski trzeba było zdjąć żeby mogli sprawdzić
czy my to my....jesteśmy w
Chorwacji. Krótka to była wizyta w Czarnogórze, może następnym razem
będzie dłużej. Mimo wszystko ciekawe miejsce i warto zobaczyć zwłaszcza
okolice wcinającego się w ląd jeziora Skadarsko gdzieś między Podgoricą
i Petrovacem.